2 paź , 2015 Wideo
Z niepokojem obserwuję tendencję do nieodmienności nazwisk męskich. W mediach, urzędach, ba, nawet w kościele, nazwiska męskie zakończone na spółgłoskę, samogłoskę -e,
-a czy zwłaszcza –o przestają być odmieniane i słyszymy: z panem Woś (zamiast Wosiem), z panem Krauze (zamiast Krauzem), z panem Zawada (zamiast Zawadą), z panem Kraśko (zamiast Kraśką). Nosicielowi nazwiska wydaje sie, że nieodmienność dodaje mu prestiżu, nobilituje. Może ze względu na skojarzenie z nazwiskami dwuczłonowymi, w których pierwszy człon będący nazwą herbu (jeśli nie kończy się na -a) jest nieodmienny, np. z hrabią Lubicz-Dreszerem.
Niektórzy językoznawcy dopuszczają nieodmienność męskich nazwisk na –o, jeśli są one poprzedzone imieniem lub np. nazwą funkcji. Ale czy to oznacza, że zaakceptujemy już zdanie w rodzaju: „Czy Tadeusz Kościuszko znał Stanisława Moniuszko?” Albo „Czy redaktor Kraśko zna redaktora Bańko?”. Redaktorom Kraśce i Bańce życzę, by ich nazwiska odmieniano. Życzę tego także panom noszącym nazwisko Żero czy Żyro, w miejscowniku liczby pojedynczej ich nazwiska powinny przyjąć formę odpowiednio: Zerze i Żyrze.
Dziwnie brzmią? To czemu zatem o Robespierze napiszemy niemal bez zastanowienia? Nieodmienność, także nazwisk męskich, to przejaw językowego lenistwa, o czym przypominam i redaktorom i ministrom (Ziobrze, z Ziobrą).
doc. dr Grażyna Majkowska, Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego